Oczywiście, zgadzam się co do zasady — mam jednak wrażenie, że przyjmujemy odmienne kryteria ilościowe. W zasadzie jestem w stanie wskazać tylko jeden przykład zaciągnięcia faktycznego, potężnego długu: integrację systemu informatycznego i forum Księstwa Sarmacji. Błędy o tak doniosłych konsekwencjach, mam nadzieję, nigdy nie zostaną powtórzone.
Moje obawy przed podejściem „jakościowym” (cudzysłów w pełni zamierzony) sprowadzają się właśnie do czasu poświęcanego na szeroko rozumiane namysł i przygotowania. Przy ich okazji okaże się (najzupełniej zasadnie), że coś można rozwiązać inaczej, weźmie się pod uwagę kilkanaście etapów do przodu (też słusznie) — ale produkt pojawi się na rynku później, kosztem czasu, który moglibyśmy spożytkować na coś innego*. Oczywiście, gdybyśmy mieli gwarancję powodzenia: doskonale, ale tej gwarancji przecież nie mamy, możemy tylko w oparciu o nasze doświadczenie przypuszczać, że coś raczej się przyjmie, a coś innego raczej nie, posiadając i tak ograniczoną kontrolę nad środowiskiem zewnętrznym. Można się zwyczajnie nie wstrzelić w odpowiedni czas, mogą nam również po drodze wypaść realne zobowiązania etc. etc. etc.
Wiadomo, że przepisywanie kodu jest wybitnie niewdzięczną robotą (statystyki pamiętamy i wspominamy ciepło), ale — wydaje mi się — z dwojga złego lepiej zacisnąć zęby i przepisać kod wtedy, gdy wiemy, że jest faktycznie potrzebny, niż wykonać kawał doskonałej roboty do szuflady. Dotyczy to, rzecz jasna, zdecydowanej większości przedsięwzięć mikronacyjnych, nie tylko infrastruktury informatycznej.
───────────────────────────
* Naturalnie, zupełnie abstrahuję od przyjemności pracy nad dobrym kodem. Czas miło spędzony nie jest czasem straconym.