Na końcu jasnego korytarza, którego ściany przyozdabiały wojskowe mapy oprawione w ramki, obrazy uwieczniające wielki bitwy, teoretyków myśli wojskowej i przywódców, którzy zapisali się złotymi literami w historii podbojów Pollinu znajdował się pokój o ciemnych dębowych drzwiach z przybitą tabliczką. Wygrawerowane napisy witały każdego kto przed nimi stanął oznajmiając, że stoi przed biurem Dowódcy Gwardii. Zwykle zapewne drzwi te otwierałyby się i zamykały niezliczoną ilość razy w ciągu dnia, a stojąc pod nimi można by usłyszeć wytłumione odgłosy rozmów. Dzisiaj jednak, zresztą, jak w przeciągu ostatnich tygodni były one względnie nieruchome, czasami otwarte nawet na oścież czy delikatnie uchylone. Zamiast rozmów słychać było raczej muzykę, uderzanie palców o klawiaturę dalekopisu, brzęczenie obroży czy raz na jakiś czas klik zapalniczki.
Wnętrze było skromne, nie należało do ekstrawaganckich czy "chwalipięckich". Było utrzymane w myśli przydatności niż reprezentacyjności. Pod oknem stała oszklona szafa z dokumentami i segregatorami o nazwach, jak "III Kwartał - Finanse", "Zamówienia - I Kwartał", "Transkrypcje spotkań - Wrzesień". Na środku pokoju stał jedyny mebel, który można by uznać za poryw w kierunku stylu, reprezentacji. Rzeźbiony stół, obity czarną skórą i ze złotymi akcentami, który robił zarówno za centrum obrad nad mapami, jak i codzienne biurko. Powiedzieć, że panował na nim porządek to byłaby przesada, ale nie był on też zawalony bezskładnie rozrzuconymi przedmiotami. Miał na sobie, co nieco, ale było to ułożone w miarę schludnie. Za nim, na wprost drzwi wisiała duża mapa, która ukazywała obszar większości Pollinu i pineskami oznaczone były leockie rejony działań, sojusznicze kraje czy tereny szczególnej uwagi. Otoczona była kolejnymi ramkami, które gościły w sobie na przykład obraz Jana z Unisławowa, grupowe zdjęcie członków
2 Leozienisches Husarenregiment czy... zdjęcie voxlandzkiego Króla, które wisiało zaraz obok mapy. W ten sposób jeżeli ktoś zignorował napis na tabliczce mógł się dowiedzieć gdzie wszedł.
W pokoju panowała cisza. Czarny szwajcaryk rumuński leżał pod biurkiem, czujnie śpiąc. Klamka drzwi opadła w dół i drzwi zaczęły się otwierać. Lekko blada dłoń pojawiła się w środku i od razu napotkała gorący dech psa, który w oka mgnienia pojawił się przy wejściu.
- Azazel siad. - kobiecy głos sprawił, że pies się cofnął i posłusznie usiadł pozwalając na szersze otworzenie drzwi. Do środka weszła Anastasia, która trzymała w drugiej ręce kufel z parującą zawartością. Ubrana dosyć nieoficjalnie ze względu na niską frekwencję z powodu fali zimowej realiozy, która sprawiła, że nie musiała restrykcyjnie przestrzegać o ironio własnych zasad odzieżowych, usiadła za stołem i spojrzała na gruby plik dokumentacji, który zabrała rano z sekretariatu. Pośród nich znalazła zaraz na początku list od Oberhaupta Edelweiss [mention]Heinz-Werner Grüner[/mention], który miał przypiętą czerwoną karteczkę z grubo napisanym słowem "P R I O R Y T ET". Adora, sekretarka Anastasii dobrze wiedziała, jak oznaczać jej dokumenty, których przejrzenia i ewentualnego działania w ich sprawie nie mogła prokrastynować w nieskończoność. Wzięła łyk gorącej herbaty i zaczęła czytać list. Nie po raz pierwszy, co prawda, ale musiała sobie przypomnieć szczegóły oraz wygrzebać z biurka szkic odpowiedzi. Szybko się z tym obrobiła i usiadła do kolejnych dwóch zadań, które również oznaczone były czerwonymi karteczkami. Pierwsze na tapetę poszły manewry i niezbędna papierologia. Spojrzała na zegar wiszący na wprost niej, wzięła łyk herbaty i westchnęła.
- Oby Matka Prokrastynacja była łaskawa i realioza puściła...